Wypad nad Klimkówkę w sierpniu wydawał się świetnym pomysłem. Gorąc doskwierał jak to w lecie, a pieski były łase na brykanie w wodzie. Radości zwierzaków nie było końca... a później wielkie zmęczenie i spanie resztę dnia

Korsyka wpadła nam w oko już jakiś czas temu, ale zawsze odkładaliśmy ją na dalszy plan. Tym razem, wodząc palcem po mapie i szukając czegoś innego niż Bałkany (które nadal kochamy), a jednocześnie w miarę dzikiego, palec zatrzymał się na tej małej urokliwej wysepce na morzu Śródziemnym. W wielkim skrócie, zakochaliśmy się w tym pięknym miejscu. Cudowny krajobraz, świetne drogi motocyklowe (zarówno asfaltowe jak i szutry), pyszne jedzenie, świetne wino i umiarkowane ceny, wszystko to oferuje Korsyka. Niby zachód, ale jest coś z dzikości wschodu. Pomimo, że nad całą wyprawą wisiało widmo ciągłego pecha (opóźnionego wyjazdu, cieknącej lagi już po 700km, zgubionej torby z rzeczami Oli w trakcie offroadu i kilka mniejszych wpadek) wszystko udało się świetnie i bez większych problemów wróciliśmy szczęśliwi do domu. Jedyny żal, to taki, że było za krótko. Korsyko, na pewno wrócimy!

Pod koniec lata postanowiliśmy ruszyć w rumuńskie Karpaty. Założenie było proste. Dwa motocykle i dużo terenu. Bilans wyprawy: - uszkodzona stopka boczna - złamana rączka hamulca - jedna przebita opona (naprawiona w drodze) - zero strat w ludziach